Cały dzień w pociągu. Zachary wysiadł we Wrocławiu, Dominik u siebie, a pozostałych pożegnałem w Jeleniej Górze. Tyłek bolał, to nie było jak usiąść i dojazd do domu jechałem na stojąco.
6 Liczba aktywności |
588
km Dystans |
2794
m Pod górę |
23:42:41 Czas |
||
![]() Rower |
586
km Dystans |
2794
m Pod górę |
23:11:39 Czas |
25.3
km/h
Prędkość średnia |
148
(70%) Średnie HR |
5 Liczba aktywności |
215
km Najdłuższa aktywność |
1176
m Największa wspinaczka |
8:14:06
Najdłuższa aktywność |
30.5
km/h
Najszybsza aktywność |
158
(75%) Maksymalne średnie HR |
117
km Na aktywność |
559
m Na aktywność |
4:38:20 Na aktywność |
61.8
km/h
Prędkość maksymalna |
189
(90%) Maksymalne HR |
|
![]() Marsz |
3
km Dystans |
0
m Pod górę |
0:31:02 Czas |
11:45
/km
Prędkość średnia |
|
1 Liczba aktywności |
3
km Najdłuższa aktywność |
0
m Największa wspinaczka |
0:31:02
Najdłuższa aktywność |
11:45
/km
Najszybsza aktywność |
|
3
km Na aktywność |
0
m Na aktywność |
0:31:02 Na aktywność |
5:56
/km
Prędkość maksymalna |
Cały dzień w pociągu. Zachary wysiadł we Wrocławiu, Dominik u siebie, a pozostałych pożegnałem w Jeleniej Górze. Tyłek bolał, to nie było jak usiąść i dojazd do domu jechałem na stojąco.
Kategorie Bałtyk 2017, Dojazdy
I to chyba najlepszy etap wyprawy! Zrobiliśmy KOM-a na odcinku Międzyzdroje-Świnoujście całkiem nieświadomie. Torby zostały w hotelu i na lekko ruszyliśmy tylko w czwórkę. Myślałem, że będzie lekko, a prędkość rosła. Cisnęliśmy po 40km/h dając równe czasowo zmiany. Bo jeśli chodzi o tempo, to ja na przykład nie mogłem poprowadzić tak mocno jak Mateusz. Ale mimo wszystko Świnoujście zbliżało się za szybko. Potem zdjęcia w porcie i mocny powrót. Bez tego krótkiego wypadu nie byłoby wisienki na torcie. Potem w hotelu Łukasz mówi, że ma na Stravie pucharek z dwójką. Okazało się, że Zachary dostał KOM-a, a my z Łukaszem kolejne miejsca. W sumie to Mateusz zgarnąłby trofeum, ale nie używa Stravy. Super zaskoczenie na sam koniec.
Kategorie Bałtyk 2017, Ponad 30km/h, Treningi
Oczywiście nie po to jechaliśmy nad morze, żeby go nie zobaczyć. Trzy dni jazdy i jedna godzina oglądania plaży i morza. Warto było!
Kategorie Bałtyk 2017
Początek trzeciego dnia bardzo trudny. Zmęczenie wylewało się bokami. Kark pobolewał i głowę ciężko było utrzymać na miejscu. Problemy zaczęły się też ze stopami, bo obtarłem pięty w nowych butach. Bolały przy każdy zakręceniu pedałem.
Ruszyliśmy na Szczecin. Dominik prowadził z Zacharym na zmianę. I trzeba przyznać, że po nich zmęczenia nie było widać. Potem grupa podzieliła się na dwie części i musieliśmy gonić czuby. I tego dnia też drogi były dobre tylko na początku. Potem na lokalnych drogach pełno dziur. Do tego jechaliśmy ciągle przy silnym, bocznym wietrze, który dość często atakował z przodu. Dziurawe drogi wybijały z rytmu i jazda w grupie nie miała sensu. Również przy bocznym wietrze jazda w grupie nie daje za wiele, więc było ciężko. Jurek nie był zachwycony warunkami, ale nie rezygnował.
Zrezygnowaliśmy z obiadu w trakcie trasy, bo czekała na nas obiadokolacja w hotelu. Więc równym tempem jechaliśmy do Międzyzdrojów. Tuż przed miastem był podjazd jak połowa Kowarskiej. Ale byliśmy zdziwieni! I ta ulga, gdy usiedliśmy na ławce przed hotelem. Udało się! Ponad 540km w trzy dni.
Końcówka dawała się nie tylko Jurkowi we znaki. Łukasz był głodny, Mateusz też miał dość. Ja z Dominikiem problemy ze zmęczeniem przez bilirubinę. Nie wiem jak on, ale ja zasypiałem na rowerze. Zachary za to czuł się dobrze. Dieta i treningi przyniosły mu dużo pożytku przed tym sezonem. Tak trzymaj!
Kategorie Bałtyk 2017, Ponad 100km, Treningi
Od rana gwar przygotowań do kolejnych 200km, ale ja jeszcze trochę pospałem. Inni za to powstawali przed ustalonym czasem. Każdy jeszcze dojadał na śniadanie wczorajsze zakupy ze spożywczego, a ja z Mateuszem i Łukaszem poszliśmy na śniadanie do stołówki w tym ośrodku, gdzie mieliśmy nocleg. I warto było! Pycha kiełbaska, sałatka, pierogi oraz naleśniki. Akumulatory naładowane, więc można ruszać. Ale czekajcie, Dominik dopompował koło i dętka mu wybuchła. Na razie pierwszy kapeć i do tego nie w trasie.
Pierwsze 13km do Świebodzina pod wiatr. Przez moment mieliśmy pasażera na gapę, ale potem zjechał na ścieżkę rowerową. My nie lubimy ścieżek rowerowych, bo nie nadają się w większości do jazdy rowerem szosowym. W Świebodzinie pierwszy postój, żeby uzupełnić zapasy, a okazało się, że zapomniałem oddać kluczy do pokojów. Nie uśmiechało mi się wracać 13km do ośrodka, żeby je oddać. Jak już trochę paniki nasiałem, wpadłem na pomysł, że zostawię je w sklepie i poinformuję o tym recepcję. Na szczęście się zgodzili. W sumie nie mieli wyjścia, bo większość wieczoru zafundowali nam bez wody i prądu. Spróbowaliby nie zgodzić się!
Trasa była podzielona na 3 etapy. Pierwsze 100km do Gorzowa Wielkopolskiego na obiad. Początek trasy piękną drogą krajową z szeroki poboczem. Ale tam była wspaniała szarża po 45km/h przez ponad 20km. Niestety dalej dziurawe, lokalne drogi. W Gorzowie znaleźliśmy dobry kebab i dość tani w przeliczeniu na wagę jedzenia, bo porcje były bardzo duże. Dominik zamówił dwa dania, bo myślał, że będzie za mało, i dostał dwa ogromne talerze mięsa. W sumie to mało kto dojadł do końca. Ja swoje jedzenie zapakowałem w kartonik i przymocowałem trytytkami do torby, żeby 100km dalej zjeść to na kolację.
Drugi etap do Barlinka jakieś 30km. Podobno wiatr miał nie sprzyjać na tym odcinku, ale tak nie było. Za to od Barlinka żagiel do samego końca. Niestety był tam kilkunastokilometrowy odcinek mega dziurawej drogi. Czegoś takiego to nie widziałem nigdy wcześniej. Nie było jak ominąć tych dziur, bo droga składała się tylko z tych dziur. Duże ciśnienie w kołach i każda dziura odbita na tyłku, kolanach i biednych łożyskach. Ja przyznawałem się do tego, że układałem trasy tylko na ładnych asfaltach. Zachary weryfikował trasy, więc trochę winy za dziurawe odcinki poleciało na niego ;-) Ale trzeba twardym być, nie miękkim. Dzięki Zacharemu ani razu nie zgubiliśmy się. Spisał się i awansował z trasomistrza na stanowisko nawigatora.
Zdziwiły nas też przewyższenia w tej części Polski, bo podjazdów było sporo. Łukasz był łowcą premii górskich, ale czasem nie okazał czujności i podkradaliśmy mu trofea. I tak imponujące, bo Łukasz ścigał się dosłownie do każdego szczytu, a inni tylko do kilku.
Przed wjazdem do Gryfina zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia całej ekipy. Łukasz na drugim sika, cóż za wyczucie czasu. Na koniec ledwo znaleźliśmy sklep nocny, bo to 3 maja, więc wszystko zamknięte. Nocleg tym razem dużo lepszy niż poprzedni, bo ciepło i wygodnie. Do tego ciepła woda w kranie. Był nawet telewizor.
Tego dnia rozpracowałem torbę Author Sumo, żeby nie opadała mi na tylne koło. Taśmy zaciskowe trzeba było jeszcze w supły powiązać przy klamrach i nie luzowały. W torbie było też coraz więcej miejsca, bo mokre i brudne ciuchy zajmowały mniej miejsca niż czyste. Można było bardziej je ścisnąć. Drugi dzień jednak bez większych wrażeń, bo wszystko zgodnie z planem i wiatr bardzo sprzyjał. Kolejne "łatwe" 200km za nami.
Najlepsze było to, że drugiego dnia już nie było tak czuć stresu związanego z codziennością. Luźniejsza atmosfera, więcej gadania. Na szczęście nie byliśmy już tak skupieni na robieniu kilometrów, co w dniu poprzednim. To był chyba najbardziej odprężający dzień. Nawet Jurek jechał dość dobrze, mimo, że był już mocno zmęczony. Po prostu nie zawsze udawało nam się jechać jego tempem. Nasze wykańczało go momentami. Ale pilotowaliśmy Jurka dzielnie na zmianę, robiliśmy mu zasłonę wietrzną w kilka osób i przetrwał wszystkie swoje słabe momenty.
Kategorie Bałtyk 2017, Ponad 100km, Ponad 200km, Treningi
Pogoda zaskoczyła wszystkich, bo słońce grzało i nie padało, a to w sumie niebywałe ostatnio. Do tej pory ciągle padało i syberyjskie temperatury mimo kwietnia. Pierwszy problem pojawił się jednak szybko. Zachariasz miał dojechać pociągiem z Wrocławia do Jeleniej Góry, skąd startowaliśmy, ale pociąg został zatrzymany na kilka godzin przez kobietę, która wpadła pod pociąg. Z tego co wiem, to dobrowolnie. Opóźnienie wykorzystałem, żeby pospać trochę dłużej, bo pakowałem się do trzeciej w nocy.
Ruszyliśmy spod Jurka posiadłości w sześć osób. Nie jesteśmy zbyt zgrani, więc początek nie był łatwy. Jurek nie zapanował nad emocjami i cisnął ile sił, a każdy wiedział jak to się dla Jurka skończy. Potem trzeba było tempo dostosowywać do niego. Jurek nie trzymał koła przez co tracił więcej sił niż pozostali. Były jeszcze inne ciekawe przypadki. Na przykład Dominik, którego prowadzenie zawsze kończyło się rozerwaniem grupy na kilka części. Ale generalnie było równe tempo i pogaduchy.
Pod koniec pierwszych 100km już burczało w brzuchu, więc nie mogliśmy się doczekać obiadu w Żaganiu. Źle oszacowaliśmy odległość i spodziewaliśmy się, że będzie bliżej. Machnęliśmy się o prawie 20km, a miało być idealnie w połowie trasy. To był moment, w którym Łukasz musiał ściągnąć majty spod spodenek w przydrożnym Tojtoju, bo go nieźle obtarły. To był też odcinek drogi złożony z płyt betonowych. Trzepało kolarzówkami na każdym łączeniu pomiędzy płytami w regularnych odstępach. Ryło to psychikę i podnosiło ciśnienie.
Obiad znaleziony na spontanie. W Żaganiu znaleźliśmy drogą fiu fiu restaurację, więc poszliśmy do baru obok. Naleśniki i jedzenie na wagę. Dobra herbata. Podładowaliśmy komórki i w drogę.
Potem jechaliśmy bardzo równym tempem. Zmęczenie coraz większe, więc współpracowaliśmy o wiele lepiej, bo każdy zaczynał rozumieć, że samemu daleko się nie zajedzie. Było dużo ładnych asfaltów, ale też dziurawych dróg, a nawet kilka odcinków z kocimi łbami. Byliśmy też zaskoczeni kilkoma wzgórzami, gdzie nachylenie dochodziło nawet do 3%.
W kość dała końcówka, bo droga prowadząca do Niesulic to jakaś dziurawa masakra. Nierówności wybijały z rytmu i nie było mowy o jazdy w grupie. Do tego zrobiło się bardzo chłodno, a Jurek już nie miał siły trzymać naszego tempa.
Jaja zaczęły się jednak w ośrodku Kormoran w Niesulicach, gdzie mieliśmy zarezerwowane dwa pokoje. Otóż wyłączyli prąd i nie było wody w kranie. W pokojach żadnego ogrzewania, a za nocleg po 55zł od głowy. Przez telefon wyjaśnili, że ludzie w tych domkach odpalają swoje farelki i wywala korki na jednej fazie, akurat na tej co pompy wodne działają. Na szczęście przed północą awarię usunęli i wykąpaliśmy się w ciepłej wodzie.
Pierwszy dzień nie wyczerpał fizycznie, ale już pokazał, że wyprawy nie zostawiają dużo wolnego czasu po przebytej trasie. Trzeba znaleźć sklep, rozpakować się, umyć, zjeść, naładować telefon i zapasową baterię, wyspać, potem spakować. Torby podsiodłowe Author Sumo nie ułatwiały tego, a miała je większość z nas. Zazdrościliśmy Jurkowi i Dominikowi ich sakw, bo mieli je umocowane na sztywnym bagażniku, a ich torby były łatwe przy pakowaniu i rozpakowaniu. Natomiast torba Author Sumo jest trudna do spakowania i giba się na boki podczas jazdy. Do tego sznurki luzują się i po pewnym czasie torba opadała na tylne koło szlifując oponę. Ale najlepsze jest to, że jak kwiecień paskudny i zimny, to końcówkę zafundował nam niezwykłą. Większość trasy w słońcu i z wiatrem. Naprawdę ciężko sobie wyobrazić co by się działo, gdyby dalej lało i mroziło.
Kategorie Bałtyk 2017, Ponad 100km, Ponad 200km, Treningi