Wybraliśmy się na rower o 20:00. I to był błąd, zważywszy głównie na brak oświetlenia z przodu rowerów. Mamy co prawda świeżo zakupione lampki do tyłu, dzięki czemu samochody nadjeżdżające od tamtej strony elegancko nas omijały, haha, ale od przodu egipskie ciemności.
Jak wyruszaliśmy było jasno. Plan był, żeby zdążyć przed zmrokiem. Akurat gdzieś na zjeździe do Kowar Mateusz złapał kapcia. Już się ciemno robiło. Nie śpieszył się ze zmianą kapciucha - 20 minut zeszło. Odstapiłem swoją zapasową dętkę, bo Mateusz zwykł nie wozić takowej.
Noc zapadła, a my zmierzamy do Mysłakowic główną drogą, bo jaśniej. Zbliżaliśmy się już do Jeleniej Góry od strony ulicy Sudeckiej. Jechaliśmy blisko środka jezdni, żeby na dziury się czasem nie nadziać. Ja jednak trafiłem w dziesiątkę. Hukło, jakby mi ktoś siekierą w ramę przywalił. Jakto Mati powiada czasem: "zabrzmiało kosztownie". Dźwięk rozszedł się po wszystkich łożyskach. Po kilku metrach w przednim kole nie było już powietrza. Dętki wyczerpały się, więc szliśmy do jedynego oświetlonego miejsca na horyzoncie - stacji benzynowej przy drodze na Karpacz.
Pod latarnią okazało się, że kapcia mam również z tyłu. Oba koła z nabitą centrą w pionie. Ot tak przez dziurę prawie 100zł wydam jutro. Dwie dętki i centrowanie kół.
Na szczeście moja
kochana żona przyjechała po nas. Zapakowaliśmy jeden rower na dach, drugi do środka i pojechaliśmy do domu.
Jakbym wcześniej nie pożałował na to
cudo kasy, to bym był pewnie o te 100zł do przodu.
Waga po treningu: 78.3kg